Site icon milerpije.pl – wszystko, co musisz wiedzieć o whisky

Ballantine’s Hard Fired – jak smakuje i czym różni się od wersji Finest

Ballantine’s Hard Fired to „męski” blend skierowany do prawdziwych facetów, który jest finiszowany w dwurkotnie wypalanych beczkach co ma dawać mu dymno-drzewny smak. Czy tak jest w rzeczywistości?

Sandy Hyslop to Master Blender w firmie Chivas Brothers, która jest właścicielem marki Ballantine’s (a sama należy do francuskiego koncernu Pernod Ricard – więcej o tym kto ma co tutaj). W zeszłym roku podjął się on stworzenia nowego blendu dla marki Ballentine’s, aby odpowiedzieć na zapotrzebowanie ze strony konsumentów na więcej rodzajów tego sławnego blendu, które niekoniecznie wiązałyby się z aromatyzowaniem whisky (jak Ballantine’s Brasil z limonką). Efektem pracy Hyslopa jest Ballantine’s Hard Fired, czyli blend leżakowany w beczkach, które wypalano nie jeden raz, a dwa! Ale dlaczego tak?

Trendy na rynku

Przede wszystkim trzeba sobie jasno powiedzieć, że stworzenie takiego produktu jest dość trudne ponieważ dodawanie do whisky czegokolwiek poza wodą, zbożami i drożdżami jest w Szkocji prawnie zabronione. Oznacza to, że wszystkie trunki, które takie dodatki posiadają, mogą nosić logo marki, ale nie mogą nazywać się whisky. Z tej przyczyny zaczął rysować się trend, w którym producenci zwracają się ku beczkom. Wszystko zaczęło się oczywiście od finiszowania, które zapoczątkowała destylarnia Glenmorangie wiele lat temu, a dzisiaj możemy kupić już nawet finiszowanego Grant’sa. Następnie dużą kreatywnością w tym zakresie popisała się marka Jim Beam wypuszczając bourbon Jim Beam Devil’s Cut gdzie destylat wsiąkający do beczki jest odzyskiwany. Kolejnym ruchem tej samej marki z USA było wypuszczenie Jim Beam Double Oak, który w zasadzie jest bardzo zbliżony do będącego już wówczas na rynku Ballantine’s Hard Fired ponieważ obie whisk(e)y leżą w beczkach dwukrotnie wypalanych.

O leżakowaniu

Beczki, w których leżakuje whisky słodowa przeznaczona do zabutelkowania jako single malt w dowolnej formie są wypalane kilkukrotnie. Generalnie beczki wykorzystywane do leżakowania whisky szkockiej pochodzą z USA (no chyba, że to beczki po sherry) i w przeszłości wykorzystywano je do leżakowania whisk(e)y amerykańskiej. Po zakończeniu swojej misji w USA, zyskują one w Szkocji nowe życie i leżakuje w nich whisky szkocka (słodowa lub zbożowa). Oczywiście nie ma co do tego żelaznej reguły, ale generalizując, kiedy beczka przestanie już być na tyle aktywna, aby leżakować whisky słodową, przelewana jest do niej whisky zbożowa, główny składnik blendów, która najczęściej spędza w niej zaledwie trzy lata, a następnie trafia prosto do kupażowanego blendu i do butelki. Generalnie, te gorsze beczki nie cieszą się zbyt wielkim szacunkiem i zdarza się, że składowane są pionowo, bez zwracania uwagi na wycieki. W praktyce wygląda to tak…

Oprócz tego, nie sposób nie zauważyć, że ponowne wypalanie beczek znane jako „recharring” jest normalnym procesem, służącym do ich rewitalizacji, który jest powszechnie stosowany w szkockim przemyśle gorzelniczym. Oczywiście Chivas Brothers doskonale o tym wiedzą dlatego znaleźli kolejny wyróżnik jakim jest nie zdzieranie starej warstwy zwęglonego drewna tylko wypalanie jej dalej. Czy jest jakaś różnica? Z pewnością trzeba użyć płomieni o większym natężeniu lub dłuższym czasie ekspozycji co doskonale uzasadnia nazwę „hard fired”.

Z tego co rozumiem z oficjalnych lecz skąpych informacji, whisky po kupażowaniu trafia ponownie do tych samych beczek, które zostały wcześniej ponownie wypalone. Jeśli dobrze rozumiem notki prasowe producenta, jest to proces leżakowania już złożonego blendu (poddanego kupażowaniu). Zwykle nie odbywa się w ten sposób ponieważ whisky słodowe i zbożowe leżakują osobno. Jak widać, z odorbiną kreatywności, nawet w środowisku bardzo ograniczonym definicjami prawnymi, można jeszcze wymyślić coś nowego i budzi to mój szacunek.

Ballantine’s Hard Fired – o marketingu

W wypadku Ballantine’s Hard Fired, zdecydowano się na zastosowanie beczek, które wcześniej już wykorzystywano do leżakowania whisky, ale przed ponownym wykorzystaniem poddano je rewitalizacji polegającej na ponownym wypalaniu. To właśnie stąd pochodzi nazwa „Hard Fired”, która nawiązuje do dwukrotnego wypalania. Ponieważ produkcja tej whisky wiąże się z drewnem i ogniem, co kojarzy się z mężczyzną lumberseksualnym (czyli drwalem z siekierą), została ona okrzyknięta whisky męską.

Przyznam, że kiedy przeczytałem komunikat Pernod Ricard dot. wypuszczenia na rynek tej whisky, trochę zirytowało mnie użycie słowa „bespoke” w odniesieniu do procesu wypalania beczek. Dodam tylko, że słowo „bespoke” pochodzi od angielskiego zwrotu „spoken of before” i oznacza rzecz omówioną wcześniej i wykonaną na zamówienie lub na miarę. Więcej o produktach bespoke przeczytacie na moim drugim blogu – MilerSzyje.pl. Niestety doszliśmy do momentu, w którym wszystko jest bespoke. Niedługo zamówię kanapka bez szynki i ona także okaże się bespoke, bo szynkę usunięto dokładnie w taki sposób jak klient tego sobie życzył dopasowując się do jego indywidualnych potrzeb i takie tam. Nie dajmy się zwariować!

Jak to pić?

Oczywiście Ballantine’s Hard Fired można podawać jak każdy inny blend czyli np. z lodem lub colą. To jednak nie wszystko ponieważ od producenta dowiadujemy się także o możliwości jego konsumpcji w koktajlu Hard Fired Apple. W pierwszej chwili zirytowało mnie wyrażenie „cząstka jabłka”. Pomyślałem, że tłumacz musiał być naprawdę kiepski skoro nie wpadł na „kawałek jabłka”. Jednak potem w tle zdjęcia na szklance dostrzegłem CZYM JEST cząstka jabłka i nabrałem do niej wielkiego szacunku jednocześnie stwierdzając, że w domu chyba nie dam rady przygotować takiej cząstki samodzielnie. Niemniej wielki plus dla marki Ballantine’s za sugerowanie kreatywności w spożyciu i szukanie wyróżników dla nowego produktu. Tak, tak, wszyscy widzimy ten osmalony kawałek klepki z beczki zamiast coastera pod szklanką. IMO doskonały pomysł na komunikowanie odmienności Ballantine’s Hard Fired.

 

A teraz, kiedy znamy już całą teorie i jej zawiłości, po prostu napijmy się tej whisky dla prawdziwych facetów. Jest 8:32 rano, biorę to na siebie, rezygnuję z lodu i coli, wlewam do kieliszka i degustuję 😉

 

Notka smakowa

Oko – bursztynowy

Nos – no cóż, jak niemal w każdym blendzie, aromat jest dość pusty. Przede wszystkim słodka i waniliowa, trochę zbożowa, jednowymiarowa, bez ewidentnej obecności spirytusu. Później cukier i jeszcze więcej słodyczy przywodzącej na myśl cukierki i być może cukier trzcinowy. Pojawia się też lekko przypalona wata cukrowa (pracowałem w tym na studiach).

Język – pełna w smaku, słodka, nieźle ukryty alkohol, lekko dymna i trochę gorzka. Naprawdę nieźle!

Finisz –  Zaczyna się słodko, czekoladowo i nawet zaskakuje mnie jak na blend NAS (bez deklaracji wieku). Jednak już po sekundzie schodzimy na ziemię. Finisz pokazuje dobitnie, że whisky potrzebuje czasu lub dobrej beczki, a najlepiej obu tych czynników na raz żeby mogła smakować. W finiszu alkohol jest ewidentny i przejawia się wyraźnym szczypaniem, które później przechodzi w gorycz o wspólnych elementach z dymnością. Przyznam, że raczej nie oczekiwałem niczego innego po whisky z tego segmentu. Myślę, że szklanka z kilkoma kostkami lodu już po paru łykach powinna umilić czas z tą „ogniową balantyną”. Ogólnie jestem na tak.

A jeśli interesuje Was dlaczego piję akurat w takim kieliszku a nie innym, zajrzyjcie tutaj.

Oczywiście nasuwa się natychmiastowe pytanie dot. różnicy w smaku pomiędzy Ballantine’s Hard Fired a Ballantine’s Finest. Według mnie to ciekawe zagadnienie. Do Ballantine’s Finest mam duży szacunek. Opisałem go sam tutaj, ale whisky ta wygrała także test whisky szkockich do 100 zł. Było tam 5 mocnych konkurentów a oceniało ją w ślepym teście ponad 30 osób (więcej na ten temat tutaj). To właśnie w podziękowaniu, a raczej z pozdrowieniami bo dziękować za co nie było, otrzymałem od producenta butelkę Ballantine’s Hard Fired. A ponieważ nie jestem blogerem nastawionym na gratisy, pomyślałem sobie „Niech stracę.”. I dokupiłem jeszcze Finesta żeby porównać je twarzą w twarz.

 

Notka Smakowa

Oto jak smakował mi Finest

Oko – złoty

Nos – płaski, pusty, słodkawy (dalece mniej niż Hard Fired), zbożowy, roślinny, delikatnie kwiatowy. Powiedziałbym, że aromat pokazuje nieznacznie większą złożoność niż w przypadku HF, ale jest nieco mniej przyjemny. Słodycz to jednak smak, który wiele osób lubi i może być przyjemna nawet w ujęciach bardzo jednowymiarowych i prostych.

Smak – oleista, słodka, zbożowa, bez zbędnego alkoholu

Finisz – zbożowa, słodkawa, czekoladowa, z mniej alkoholowym, ale bardzo gorzkim finiszem, który w dobrym humorze mógłbym nazwać czekoladowym.

To kto wygrał?

Gdybym musiał wskazać zwycięzcę tego porównania chyliłbym się raczej ku Ballantine’s Hard Fired. To whisky, w której alkohol jest lepiej ukryty, a jej jednowymiarowość rekompensuje fakt, że jest słodka. Niestety jest ona także zdecydowanie droższa niż BF. Na wierzch wypływa fakt, dobrze znany z praktycznie każdej branży świata – jeśli chcesz lepiej, musisz dopłacić 🙂

No to teraz mam dwie butelki Balantyny z upitymi szyjkami. Chyba muszę zrobić imprezę 😀 Na szczęście Sylwester tuż tuż 😉

 

Exit mobile version